czwartek, 1 sierpnia 2019

Stephen King - "Cmętarz zwieżąt" #recenzja

     Odkąd jako nastolatka przeczytałam „Rok wilkołaka”, a potem „Miasteczko Salem” Stephena Kinga, został on moim ulubionym pisarzem. Od lat próbuję zdobyć i przeczytać wszystkie jego książki. Nigdy nie sądziłam, że można bać się iść spać po przeczytaniu książki, ale między innymi właśnie Miasteczko udowodniło mi jak bardzo się myliłam. Przy kolejnych jego książkach może już nie odczuwałam takiego strachu, ale napięcie podczas czytania zawsze się pojawiało. Kilka miesięcy temu stwierdziłam, że muszę odpocząć od twórczości Kinga, ponieważ przez długi czas czytałam tylko jego powieści, przez co zaczęły mnie one nużyć. Przygotowywanie się i pisanie pracy magisterskiej były więc idealnym momentem na taki odpoczynek. Teraz, gdy mam już to za sobą, postanowiłam sięgnąć po jego kolejną książkę. 


     Tym razem, ze względu na adaptację, postanowiłam przeczytać „Cmętarz zwieżąt” (albo „Smętarzysko dla zwierzaków”, zależy którą wersję znacie). Po lekturze wiem, że przerwa od Kinga dobrze mi zrobiła – znowu czytałam tę książkę z radością, świeżym spojrzeniem i gotowością na kolejne zaskakujące wątki.

     „Cmętarz zwieżąt” opowiada o doktorze Lousie Creedzie, który wraz z żoną Rachel, córką Ellie, synkiem Gage’em i kotem Winstonem „Churchem” Churchillem przeprowadzają się do miasteczka w stanie Maine (a gdzie by indziej!). Tam poznają nowych sąsiadów – starsze małżeństwo Juda i Normę Crandallów z którymi szybko się zaprzyjaźniają oraz od których dzieli ich tylko droga, którą często jeżdżą ciężarówki z pobliskiej fabryki. Podczas jednego ze spotkań sąsiad pokazuje Creedom tytułowy cmentarz dla zwierząt, który dzieci wiele lat wcześniej podpisały właśnie „cmętarz zwieżąt”. Przez lata dzieci z okolic grzebały tam swoje zwierzęta - psy, koty, a nawet byka. Niektórzy uważali, że miejsce te jest magiczne, a nawet zakazane. Od tamtego dnia spokojne życie nowo-przybyłych całkowicie się zmieniło.

     Pierwsza połowa książki bardzo mi się ciągnęła. Wszystko przez to, że autor jak zwykle szczegółowo opisuje wiele sytuacji, które moim zdaniem czasem są zbędne. Sama akcja jednak od początku była ciekawa i wątki bardzo mnie wciągały, więc starałam się nie zwracać aż takiej uwagi na nadmierne opisy. W drugiej połowie, gdy wątki zaczęły się coraz bardziej rozwijać i nie mogłam się doczekać co się dalej wydarzy, czy moje przypuszczenia okażą się słuszne – nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam się zbliżać do końca książki. Kiedy zobaczyłam, że została mi ostatnia strona zastanawiałam się jak to możliwe, przecież dopiero co byłam w połowie? I jak może być już koniec – mam jeszcze tyle pytań i wątpliwości!

     „Cmętarz zwieżąt”, podobnie jak inne książki Stephena Kinga, do ostatniej strony trzyma w napięciu i zaskakuje do samego końca. Wiele razy podczas czytania wydawało mi się, że już wiem jak się ona skończy, ale autor jak zwykle szybko pokazywał mi jak bardzo się mylę. Powieść ta tradycyjnie łączy w sobie elementy horroru jak i fikcji. W trakcie jej czytania targało mną wiele emocji, co bardzo cenię sobie w książkach - czasem uśmiechałam się pod nosem, za chwilę płakałam żeby za chwilę znowu się zaśmiać (nawet na głos, co naprawdę rzadko zdarza mi się podczas czytania!).

     Książkę zdecydowanie polecam. Nie tylko dlatego, że jest to kolejna powieść Kinga do którego mam słabość, ale właśnie dla tych emocji oraz do zadania sobie pytania „co ja bym zrobił/zrobiła w tym momencie” i zastanowienia się jak daleko sami jesteśmy w stanie się posunąć dla swojej rodziny.





Moja ocena: 7/10


Napisałam również recenzję ekranizacji, którą znajdziecie tutaj.




Do następnego,

Blackie! xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

#Top10 seriali - Blackie

Podczas oglądania kolejnego odcinka jednego z wielu serialów jakie oglądam/oglądałam, zaczęłam się zastanawiać który z nich jest moim ulub...